Kuchnia polska | Dzień świra
min.
Kuchnia polska (1991)
reżyseria: Jacek Bromski
czas trwania: 107′
Rok 1945. Wśród powracających do kraju oficerów Armii Polskiej walczącej na Zachodzie jest porucznik Stanisław Szymanko. Towarzyszy mu żona, Angielka Margaret. W dniu śmierci Stalina Szymanko dowiaduje się, że został ojcem. Nie może powstrzymać wybuchu radości. Milicjant, przekonany że mężczyzna cieszy się z powodu zgonu „wodza narodów”, aresztuje go.
Sprawa tylko pozornie wydaje się błaha: Szymanko jest podejrzany o szpiegostwo. Śledztwo w jego sprawie prowadzi major Bolko. Jego bezpośrednim szefem jest pułkownik Bergman. Po aresztowaniu męża Margaret próbuje zrobić wszystko, by uratować Stanisława. Trafia wreszcie do urzędu Bergmana. Pułkownik ulega urokowi Margaret. Próbuje ją zdobyć. Kobieta, chcąc ratować męża, zostaje jego kochanką. W reżyserowanym procesie Szymanki zapada wyrok skazujący go na wieloletnie więzienie. Margaret postanawia uciec z Polski. Akcję organizują prowokatorzy majora Bolko. Bergman otwiera przed Margaret drogę ratunku, ale okazuje się ona tragiczną pułapką. Łatwowierna kobieta ginie podczas próby ucieczki. W roku 1956 Stanisław Szymanko wychodzi na wolność.
Film jest próbą rozrachunku z komunistyczną przeszłością pierwszej połowy lat pięćdziesiątych.
Dzień świra (2002)
reżyseria: Marek Koterski
czas trwania: 93′
Adaś Miauczyński, lat 49, leży w nadrannym półśnie, półjawie. Boi się wstać. Boi się dnia. Klnie i żegna się. Gimnastykuje się do siedmiu: jest numeromanem. Pociąga siedem łyków mineralnej. Twarz obmywa do siedmiu. Podciera tyłek – do siedmiu lub trzynastu bądź dwudziestu jeden. Podmywa się: trzy razy tyłek, cztery – krocze; razem – siedem. Wsypuje do miseczki siedem garstek płatków. Żeby nie jeść samotnie, je z telewizorem: cierpi przez niezgodę w Sejmie.Łyka prozac – na chęć życia, geriavit – na niestarzenie się i nootropil – na mózg. Popija to do siedmiu, po łyku czwartym – oblizując wargi. Kiedy sika – gwiżdże czajnik. Biegnie – gaz i gwizdek – wraca; dosikuje do siedmiu, otrząsa do trzynastu. Kawy nalewa z meniskiem; niesie ją – stopa za stopą – sunie prawie ślizgiem. Rytualnie siada na kanapie do pracy: staje w rozkroku, łapie za szew dżinsów w kroku i majtki, i – naciągając je, żeby nie wpijało mu się w tyłek – opada nim na sofę. Miesza kawę do siedmiu: cztery w prawo, trzy w lewo. Czyta: „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…” Z dołu znów ryczy Chopin. Leci tam: opierdala sąsiada, który słucha Konkursu pod prysznicem. Gdy wraca, sąsiad Rączka ostrzega go, że Wietnamce zabijają ich podstępnie tanimi skarpetkami uciskowymi. Trzeba w nich nacinać gumki! „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…” A teraz – wizg jakiś zza okna! Wypada, opierdala faceta strzygącego trawnik. „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…” Ale zaraz twarz w dłoniach chowa: – Już nie mogę. Jestem skrajnie zmęczony, a przecież jest dopiero rano…